duszy Sędziwoja; w łagodnym zmroku, który serca nasze usposabia do otwarcia się, jak kwiaty niektórych roślin wieczornych do wydawania zapachu z zamkniętych w dzień koron kwiatowych, Sędziwój siedział z Arminią pod wystawą domu, w którym umarł Kosmopolita.
Długi czas w milczeniu wpatrywali się w cudny obraz, roztoczony przed nimi. Tajemnicze wieczności hieroglify, gwiazdami na niebie znaczone, jasno się iskrzyły, a na Wiśle czerwone gwiazdy, jak drugie gwiazdy ziemi, igrały odbite w wodzie, nad której falami unosiły się smutne okrzyki retmanów i dalekie śpiewy flisów, jakby starą rzekę Wandy do snu kołysały. Cichnął gwar miasta i dzwony nieszporne milkły, wszystko uroczystą harmonijną modlitwą ciszy wprost biło do serca patrzących.
Myśli Arminii bujały daleko od ziemi i, wracając nawet do niej z wyższych zstępowały obrazów.
Wskazając na niebo, z cicha rzekła do Sędziwoja:
— Jak się nazywa ta gwiazda z łagodnym drżącym połyskiem; jeśli mnie przeczucie nie myli, jest to gwiazda miłości?
— Nie odgadłaś; jest to Jowisz opiekuńczy, planeta potęgi i mądrości.
— A gdzież ta, którą wspomniałam?
— Jak ten już zajdzie, nad ranem tamta
Strona:J. B. Dziekoński - Sędziwój.djvu/223
Ta strona została uwierzytelniona.