Strona:J. B. Dziekoński - Sędziwój.djvu/227

Ta strona została uwierzytelniona.

tajemną władzę, lecz coraz bardziej był niespokojny. Wzrok jego bardziej ludzkiej nabierał barwy skłonności, chęci, wszystko stawało się podobne do moich. Wtedy twój obraz zaczynał się sam w mem sercu zacierać i ja poczynałam wierzyć i cieszyć się, że jego ukocham, a o tobie zapomnę; to znów żal mi było ciebie! O! ja wiele wycierpiałam! — Kiedy mniej zaczynałam cierpieć, jego uwięziono; wtedy z żalu i obawy o mego dobroczyńcę, nawet biedne serce czasu nie miało i krwawić się w sobie.
— Niestety! — rzekł Sędziwój — walki ze światem niewidzialnym stokroć są okropniejsze od tych, które ciebie biedną trapiły, i nie tylko tak doskonałych, jak mąż twój, są udziałem. Szczęśliwa! nie znasz walki z duchami, które myśl owładną! Serce zbyt wielkie zaludnia mary, a wtedy zdaje ci się, iż w duszy własnej jest okno tajemne, przez które, jak do kopalni niewidzialnego świata, spuścić się można.
— I czyż tu mało jest skarbów pod niebem, wtrąciła Arminia, wznosząc oczy do gwiazd. Patrz, jak uroczy jest ten świat widomy; czyż cię sam jego widok nie potrafi zbawić od udręczeń mar zmroku?
— Jest uroczy — odrzekł Sędziwój — dla tych, którzy czują piękność tych barw i kształtów; ale gdzie ty ciało, tam ja szkielet widzę, gdzie ty podziwiasz życie, tam mnie śmierć prze-