przechadzki wśród gór najmilszą były jego rozrywką. Małomówny, ponury, zwykłe zabawy jego wieku niecierpliwiły go.
Gdy wyrósł na szesnastoletniego chłopca, za towarzyszów obrał wyłącznie skały i drzewa i z łukiem w ręku, kołczanem na plecach, uczył się niebezpiecznego myśliwstwa od starych górali. Wystawiony na wszelkie niepogody trawił po kilka dni za domem. Nauki, które mu od kolebki wystawiano, jako jedyne szczęście, jedyną wielkość na ziemi, lekceważył; nie pojmował ich użyteczności, a nienawidził przymusu, będącego pierwszym warunkiem ich nabycia. Aby prowadzić i kierować takiego wychowańca, trzeba było zająć się nim wyłącznie, stać się powiernikiem jego marzeń. Sędziwój nie zdołał już nagiąć się do dziecięcej myśli, a zajętego czasu alchemią nie potrafił poświęcać wychowaniu. Widząc niezręczne swoje usiłowania bezsilnemi, zniechęcony, rzucił wodze żądz dziecka na los Opatrzności, a sam, bez przeszkody, tonął w swych niezgruntowanych badaniach.
Rozumiał codzień, iż wieczór ujrzy odkrycie kamienia mędrców, i że to odkrycie uderzy umysł jego syna, a ukazując mu tak widocznie wielkość sztuki, jeszcze życiu jego nada silny i nowy kierunek.
Pomimo całej obojętności, w głębi serca alchemika tlał właściwy namiętnej duszy ogień przywiązania do swego potomka.
Strona:J. B. Dziekoński - Sędziwój.djvu/243
Ta strona została uwierzytelniona.