Strona:J. B. Dziekoński - Sędziwój.djvu/266

Ta strona została uwierzytelniona.

rzeźwiła nieznana dotąd błogość. Rzucił okiem na rękopism Tholdena i, zdziwiony, czytał jego pismo. Litery jakby same przemawiały wprost do jego duszy.
Wzbronione nam jest, nam, mieszkańcom znikomego świata, wymówić potężne IMIĘ, które, wedle pierwszych wyroczni ziemskich, zabrzmiało wśród niezliczonych światów.
Jednakże możemy wynajdywać ślady wskrzeszanych prawd, w każdem nowem odkryciu na polu nauk; owych tajemniczych pierwiastków życia, bez którego świat ten byłby podobnym do niezmiernego cmentarza; wszystko to zawierał ten kodeks, z którego starożytna Theurgia czerpała żywioły swego prawodawstwa. Chcieć z tych rozrzuconych wyrazów, słabych śladów jej bytu, odbudowywać historyę zasadniczej księgi, byłoby równie szalonym zamiarem, jak odgadnąć plan miasta zburzonego, w którymby tylko groby pozostały nietknięte. Nie! ja staję przed urną grobową i wyzywam geniusza ze zgaszoną pochodnią; on tak dalece jest podobnym do syna Aphrodite, iż czasami nie wiem, który z tych dwóch dyktuje mi moje słowa... Miłość!.. Śmierć!..
Starzec nie mógł jeszcze pojąć, jakim sposobem prawdy wielkie i dotykalne, wokoło których tak długo się błąkał, były blizkie i widome, a on ich nie spostrzegał!...
Miłość i wiara kołysały do spokoju duszę