Strona:J. B. Dziekoński - Sędziwój.djvu/270

Ta strona została uwierzytelniona.

na tak, jak go wczoraj pozostawił. Osłupiały sługa, nie mogąc się modlić, pogrążony w bezwładnej rozpaczy, z otwartemi oczyma noc całą przepędził.
Pracownia była zamknięta; kilka razy dawano znak, stukano, wołano przez wysokie okienko, lecz nikt się nie odzywał. Wreszcie po długiem dobijaniu się zniecierpliwiony Rogosz ciężkie drzwi wywalić rozkazał.
Lecz w pracowni nie było nikogo.
Jan nie chciał własnym oczom wierzyć, żegnał się i oglądał. Zdziwienie jego było niesłychane, ponieważ całą noc, nie oddalając się na chwilę, przebył przy drzwiach pracowni, z której drugiego wyjścia nie było.
Na stole leżała karta z napisem i kilkanaście sztab złota, znacznie przenoszących ilość długów alchemika. Reszta, zbywająca od ich zaspokojenia, i cała włość Krawarz zapisane były własną ręką Sędziwoja Janowi Bodowskiemu na własność.
Rogosz uważał cały ten wypadek za jakiś wybieg, wykonany razem w zmowie ze służącym, i gdyby nie to, że długi Sędziwoja były zaspokojone, chętnieby jego służącego przymuszał do wyznania prawdy.
Jan żył jeszcze lat kilka. Najmilszem, a prawie jedynem zatrudnieniem jego było opowiadanie życia swego pana. W tym celu wielu alchemików podróżujących umyślnie odwiedzało cichy Krawarz.
Z podobnego opowiadania Jana spisano