— Oczywiście, że nie jest doktorem — rzekł inny — nie wiem, czy ma lat trzydzieści...
— Chorej mogą pomódz nasze lekarstwa; bez jego wody; on trafił na krisis, kiedy już zasypiała.
— Ale kto go tu zesłał?
— Któż to jest? — zapytał Sędziwój.
— Ten człowiek jest cudowny — rzekł jeden z obecnych, który dotąd podobnie, jak Sędziwój tylko był świadkiem — szczęście temu domowi, do którego wstąpi. Parę dni dopiero, jak przyjechał z Neapolu, gdzie także niedługo bawił. Przez cały czas tam swego pobytu był przedmiotem wszystkich rozmów, zajęcia powszechnego. Jeżeli ta potężna umiejętność, o której tyle głoszą, istnieje, to on jest jej mistrzem. Pięć lat temu widziałem go raz pierwszy w Wenecyi; on tam konających na morową zarazę leczył, prawie bez lekarstwa. Widziałem tam żebraka, którego na milionowego bogacza przemienił. Cała policya wenecka była poruszona, chciano go schwytać, on chodził w dzień i w nocy sam jeden i nikt mu nic zrobić nie mógł.
— A więc to ów sławny Kosmopolita — rzekł któryś z obecnych.
— Pospolicie zowią go Kosmopolitą, ale któż zgadnie prawdziwe nazwisko takich ludzi!...
Lekarze pojedyńczo wymykali się, a wszyscy nieodgadnionym sposobem byli przekonani,
Strona:J. B. Dziekoński - Sędziwój.djvu/31
Ta strona została uwierzytelniona.