że chora jest uzdrowiona. Wistocie, twarz jej spokojna, przed chwilą zeszpecona tchnieniem śmierci, dziwnie się zmieniła; stała się podobną do siebie.
Arminia modliła się jeszcze ze łzami; ale to były łzy rozkoszne, powrót do radości.
Sędziwój spostrzegł, iż tylko przez jakieś dziwne złudzenie zdawało mu się, że zna nieznajomego. Kiedy chciał się oddalić, ładna córka wdowy z uśmiechem, a łzami jeszcze w oczach, wskazując na matkę, rzekła:
— Nie zostanę sierotą, Bóg jest litościwy! kiedy najbardziej była chorą, ja byłam u ciebie, ale było zamknięte; jakieś przeczucie mówiło mi: nie szydź ze mnie, cudzoziemcze, byłam pewna, iż ty potrafisz ją uzdrowić, a teraz myślę, że to ty sprowadziłeś tego nieznajomego pana i ty ją uzdrowiłeś, bo wszakże nie Bodenstein wyleczył ją, a ja przysięgłam mu... Wtem, przypomniawszy sobie dopiero, jak przez mgłę, swoją przysięgę, uleczenie cudowne, zapłoniła się, spuściła oczy i znowu w pospolitej podobnych charakterów nagłej zmianie, uklękła i prawie z bojaźni modlić się zaczęła. Przeczuwała, że wisi nad biednem jej sercem straszna jakaś burza.
Sędziwój od chwili ujrzenia nieznajomego napróżno na otaczające go przedmioty chciał zwrócić myśli; wyszedł nim jednym tylko zajęty, nie słysząc prawie, co mówi Arminia.