Strona:J. B. Dziekoński - Sędziwój.djvu/42

Ta strona została uwierzytelniona.

— Jeżeli był uczniem Paracelsa — odpowiedział Bodenstein, nadymając się i powiódłszy okiem po zgromadzonych, to w tem niema nic dziwnego. Niе wart tylko tego szczęścia, iż całe miasto o nim rozprawia.
Rogosz bacznie się zaczął przysłuchiwać powszechniejszej rozmowie; nie wierząc bowiem w nic, za największy tryumf poczytałby sobie odkrycie oszukaństw człowieka, o którym najdziwniejsze chodziły wieści. Podobni ludzie, jak Rogosz, samym fałszem oddychający, prędzej zniosą obelgę, niż cudze podejście.
— Ptaszek to jest noszony — mówił znowu Bodenstein — chociaż wszyscy o nim mówią, nikt go nie zna, a takim ichmościom z tem najlepiej. Czemuż ja się ze sobą nie taję, każdy mnie może znać!
— Są, którzy i jego znają — rzekł jeden ze słuchających, w podeszłym już wieku — sam byłem tego świadkiem. Niе jestem ani wędrownym alchemikiem, ani uczonym, podróżowałem jednak wiele i do syta nasłuchałem się podobnych powieści; o wielu przekonałem się następnie, iż na fałszu zasadzały się: dlatego przyznam się, sława Kosmopolity nie uwodziła mnie wcale. Doświadczenie jednak może nadać wprawę odróżniania: człowiek ten niema nic podobnego do wszystkich, o jakich słyszałem adeptach i cudownych włóczęgach. On jakąś tajemną siłą, której wytłómaczyć sobie niepodobna, pociąga do siebie wszystkich. Naj-