trzymał. Słusznie starzec dodaje, iż omylić się niepodobna, bo kto Kosmopolitę raz widział, ten go pomiędzy tysiącem pozna. Rozmawiał z nim w języku arabskim.
— Spytajcie się, gospodarzu, — wtrącił ktoś inny, on wam więcej opowie. Do pierwszej komnaty przychodzi tu prawie co dzień stary Jan Tornokiold, górnik, Szwed z urodzenia. Ten, gdy raz spotrzegł przechodzącego Kosmopolitę, przestraszył się, jakby jakiego ducha obaczył; później przecież mówił z nim po szwedzku i podobnież, na wszystkie świętości zaklinał się, iż Kosmopolita jest tym samym człowiekiem, którego kilkadziesiąt lat temu, małym jeszcze będąc chłopcem, widział w Szwecyi, w Persbergu w kopalniach. Lecz, co więcej, zaręczał, że, jak dziś pamięta, kiedy uderzony jego postawą, wypytywał się o nim, któryś z najstarszych górników opowiadał mu, iż Kosmopolita jest człowiekiem nieśmiertelnym, że przed dwudziestu laty widział go w rodzinnej ziemi Islandyi, gdzie zwiedzał Gejzer i Heklę.
— To pewna — rzekł znowu pierwszy — że słyszano Kosmopolitę nieraz rozmawiającego z Grekami, Żydami, Tyrolczykami i naszymi wieśniakami, z każdym we właściwym dyalekcie tak, jak go od urodzenia używał.
— Tak więc — wtrącił Sędziwój — nikt nie wie nic pewnego, ani o wieku, ani o ojczyźnie tego człowieka?
Strona:J. B. Dziekoński - Sędziwój.djvu/44
Ta strona została uwierzytelniona.