Strona:J. B. Dziekoński - Sędziwój.djvu/49

Ta strona została uwierzytelniona.

go środków tak nienawidził, a celem tym był egoizm. Mimowolnie myśl ta w innych mu się od początku przedstawiała barwach, a teraz odkrycie to boleśnie go uderzyło.
Dwaj przyjaciele, pod wpływem tych myśli, mieli już opuścić gospodę, kiedy gospodarz, przysłuchujący się poprzednim rozmowom, któremu ciążyła jeszcze na sercu tajemnica, zbliżył się i rzekł:
— Słuchałem cierpliwie wszystkiego, coście panowie mówili, ale wszystko niczem jest w porównaniu do tego, na co sam patrzałem. Widzę, że jesteście ludzie stateczni, nie zechcecie cudzego nieszczęścia i zamilczycie, co wam w krótkości opowiem. Oto w parę dni po przybyciu tego obcego, Kosmopolity, czy jak on się tam zowie, zajechał tu także nad wieczorem, konno, jakiś jegomość około lat czterdziestu, mieć mogący, z którego twarzy, ja, co się to znam na tem, zmiarkowałem, iż dobre wino pija i na wdzięki płci pięknej nie musi być obojętny. Kazał sobie dać Madery, kapłona, ryb pieczonych i oto tu zasiadł. Wkrótce zaczęli się schodzić i inni goście wieczorni, a między temi i ów rycerz Haubold, co dzbanowi i żadnej kłótni nie przepuści. Na parę godzin przed północą rozpoczęli grę. Nie wiem, czy spostrzegł pękaty trzos podróżnego, czy też z przypadku, grali dosyć grubo. Hauboldowi zupełnie się nieszczęściło. Co rzucą kości, to najmniejsza wypada dla Haubolda, najwięcej wygry-