Strona:J. B. Dziekoński - Sędziwój.djvu/57

Ta strona została uwierzytelniona.

biorów, zdawałoby się, iż w zaklętym jakimś znajdujesz się gmachu, gdzie dziewice, kwitnące zdrowiem, jaśnieją pięknością, zakute do Penelopejskiej pracy, jęczą pod władzą złej wróżki. Tej ostatniej tu nie brakło; wystawiała ją wybornie stara ochmistrzyni. Była to wysoka niewiasta, blada, z twarzą pomarszczoną, której duży nos i ściśnięte usta dawały wyraz surowej i niemiłej powagi. Czarny jej ubiór, biało owinięta głowa, smutno odbijały od jaskrawych strojów i figlarnych twarzyczek powierzonych jej dziewcząt. Stukając wysokimi korkami trzewików, brzęcząc kluczami u pasa, przechodziła się wzdłuż sali i ciągłą rozmową starała się bawić panny, a raczej samą siebie.
Albowiem zewnętrzna postać tej damy zupełnieby skwapliwego w sądzeniu zawieść mogła. Zwiędniałe jej serce w głębi przychylne było jeszcze zabawom i wesołości. Najmilszą jej rozmową były wspomnienia świetniejszej młodości; a wtedy każdy jej wyraz, natchnięty dawną zalotnością, zdawał się przemawiać do dziewcząt.
— Patrzcie, ja piękniejszą byłam od was, wy możecie być jeszcze brzydszemi.
Sama kasztelanka, Adela Wardstein, już może jednym tylko rokiem od dwudziestu lat oddzielona, była wysmukła, rumiana, z jasnym włosem i błękitnem okiem piękności, której żywe usta, delikatna płeć, rozkoszny uśmiech