Strona:J. B. Dziekoński - Sędziwój.djvu/67

Ta strona została uwierzytelniona.

zy, ręką kobiecą splecione, i nie mamże się obawiać co chwila, aby gwałtowność i nieopatrzność twoja ich nie rozerwały?
— Przysięgam ci na Boga, którego duch piersi moje zapalił, iż sam nie wyrzeknę się ciebie, pozostanę twoim niewolnikiem, dopóki jedno tchnienie te twoje czarowne usta ożywiać będzie!
— Nie przysięgaj, ukochany — rzekła smutno, odwracając się dziewica — czyż los słucha naszych przysiąg?
— Tak jest — z wzrastającym zapałem rzekł Sędziwój — los może nam być posłuszny, tylko ty zechciej, a szczęście u nóg twoich uklęknie!
— Nie, nigdy! jeżeli Bóg nas nie połączy, może nie przeżyję tej chwili, ale nie żądaj, abym z wyroków Najwyższego się wyłamywała.
— Słuchaj, Adelo! ty dotąd nie rozumiesz mnie, albo nie chcesz rozumieć, i nie zapomnienia, ciemności i wyrzutów, dla ciebie ja pragnę, lecz chwały, jak nikt może jeszcze, dla mojej kochanki!
Od początku, kiedy czuć i myśleć zacząłem, nigdy nie rad, w teraźniejszości niespokojny, oglądałem się, jakbym oczekiwał kogoś, czuł niezmierną samotność mojej duszy. Z miernej zrodzony familii, wzdychałem marzyłem, chciałem dobić się wyższości, stanąć na pierwszym szczeblu i w tym ogromnym szeregu liczb, któ-