Strona:J. B. Dziekoński - Sędziwój.djvu/81

Ta strona została uwierzytelniona.

zdrościćby mogły — zostania żoną tego półboga — ty, matka, broniłabyś swej córce?
— Błogosławiłabym tej godzinie, gdybym nie była sama żoną adepty... I mój mąż, o którym tyle słyszałeś, obdarzony był nadludzką, tajemną mądrością. Ja wiem i czuję, że jakieś niewidzialne węzły łączyły go z Kosmopolitą. On, nie znając nas, zna najmniejszy szczegół naszego życia; on moje myśli, moje walki wewnętrzne zgaduje. Ja drżę, aby i córka moja nie wzięła za miłość, która się w jej duszy do innego człowieka już rodzi, innego jakiegoś uroku... Ja lękam się Kosmopolity, jak niegdyś Tholdena się lękałam...
Wtem nagle, rzucając wzrokiem dokoła, spostrzegła na stole miniaturę, na złotej owalnej blaszce, wystawiającą piękną młodą kobietę. Porwała ją i, ciskając od siebie, zawołała:
— O, Boże! skąd się to tutaj dostało! to mój portret, który dałam Albertowi, jest temu rok ośmnasty.
I, wskazując palcem w kąt pokoju, krzyknęła, blednąc:
— Widzisz go! Oto jest! — Arminio, ratuj!
Sędziwój spojrzał w miejsce wskazane, lecz nic nie spostrzegł. Wdowa upadła zemdlona w okropnych kurczach, taka była zwykła jej słabość.
Napróżno później dowiadywano się, jakim sposobem nieszczęsna miniatura do domu się