Strona:J. B. Dziekoński - Sędziwój.djvu/89

Ta strona została uwierzytelniona.

niecznie powodu i winy zewnątrz siebie szuka, na kogoby mógł zwalić ciężar, przygniatający go.
— Tak jest — myślał sam w sobie — miłość mogła uwieńczyć moją cierpliwość; w nauce nowych sił nabrałem; byłem blizki szczęścia, od chwili jak Jego spotkałem, całe moje jestestwo zostało wzburzone. Tak jest, on przyczyną walki śmiertelnej, z której wyjść muszę, bobym upadł pod jej brzemieniem.
Po chwili podniósł głowę, gdy oto blizko, oparty o ścianę szarego granitu, stał, wpatrując się w niego, Kosmopolita.
To nagłe i nieprzewidziane zjawienie się odrętwiło młodzieńca.
— Szukałem cię — rzekł nakoniec — i nigdzie znaleźć nie mogłem, nie dbając, iż oskarżony jestem o zabójstwo, chodziłem między tłumem, czy twego śladu nie znajdę, i oto teraz, kiedym zrozumiał, iż nikt mnie nie spotka, zjawiasz się?
— Wiedziałem o tem i dlategom przyszedł, teraz mogę odejść.
— O, teraz nie opuścisz mnie. Czy jesteś zwodzicielem, czy prawdziwym mędrcem, bodajbyś był duchem, nie człowiekiem, musisz ze mną mówić!
— Wszystko, cobyś mi miał powiedzieć — odrzekł Kosmopolita — wiem zawczasu; za całą odpowiedź usłuchaj rady, którą ci podam. Póki pora, unikaj mnie. Palmy, o które się ku-