Strona:J. B. Dziekoński - Sędziwój.djvu/91

Ta strona została uwierzytelniona.

rzekł Kosmopolita — nakazują nam rozciągać opiekę nad wszystkimi, których tylko dotknie się koło naszej potężnej nauki. Tysiące biednych szperaczy pozostawiamy spokojnie, bo ciasny zakres ich poziomego życia i myśli nie stanie się ani dla nich katuszą, ani dla nas nadzieją zyskania wyznawcy. — Lecz są inni, szczęśliwi, których dusza stać się może znaczącą cyfrą w ludzkości lub nauce, byłoby występkiem opuszczać ich; gdybyś się zrozumiał, mógłbyś do ich liczby należeć; stąd moja nad tobą opieka. Ale ty chciałbyś, aby kilku wyrazami wcielić cię do tajemnic, które spodziewasz się, że posiadam, aby potem, jak szaleniec, rozrzucać złoto i ogień — żelazo i zbrodnie i klejnoty z jednego rogu obfitości. — Chciałbyś małpować Opatrzność i wedle widzimisię mniemałbyś Boską naśladować władzę; a tybyś ją tylko znieważał! Rozumiałbyś, że mędrzec może być potężnym, nie rozumiejąc odwiecznego porządku!
— Więc, jeśli widzisz, że błądzę, ukaż mi powrót na prawą drogę! — Czyż dla mnie niema nadziei szczęścia; ukaż mi, jakbym mógł się stać godnym mądrości i zdobyć ją; przecież i ty jesteś człowiekiem, i tyś się mędrcem nie rodził.
— Mądrość i szczęście! — rzekł spokojnie Kosmopolita — mniemasz, iż oboje w jednej piersi śmiertelnej obrać mogą mieszkanie! — Ty zapomnij o mądrości, a idź drogą do szczę-