Strona:J. Baudouin de Courtenay - Z logiki tłumów.djvu/6

Ta strona została uwierzytelniona.

razach, żaden z przeciwników z pola nie ustępował i każdy pozostawał przy swojem zdaniu.
Pan Radloff, wyczerpawszy cały arsenał dowodów rzeczowych i rozumowych, machnął ręką na całą sprawę i nie wszczynał bezowocnych sporów. Aż oto pewnego pięknego poranku, dnia 25-go marca, w samo »Błagowieszczenije«, widzi, że pod dachem sąsiedniego domu jaskółka z wielką gorliwością pracuje nad uwiciem gniazdka dla siebie i przyszłej rodziny.
Uradowany i tryumfujący, biegnie pan R. do kuchni, chwyta kucharkę za ramię, ciągnie ją przed ganek i pokazuje pracującą jaskółkę:
Smotrì, smotrì, màtuszka“ (patrz, patrz, kobieto).
Kucharka spogląda na swego pana z politowaniem, wzrusza ramionami i:
— „Barin, barin, kak tiebiè nie stydno! leszij tiebià pùtajet“ (Panie, panie, i nie wstyd to tobie! zły duch cię bałamuci).
Pan R. rozpostarł ręce i osłupiał. Od tego czasu stracił wszelką ochotę do dalszego nawracania.
Zdarzenie to opowiadał mi sam jego uczestnik.
Proszę tylko nie śmiać się i nie wydziwiać nad Fiokłą czy też Matrioną. Logika tej zacnej niewiasty właściwą jest też znakomitej większości ludzi nawet „inteligentnych“.