W pobieżnym rzucie oka przebiegliśmy doniosły moment dziejów Narodu naszego.
Tak nam on bliski w czasie — ledwie żywotem jednego pokolenia od nas przedzielony — a tak daleki, tak obcy...
Nam, dziś obywatelom wolnej i zwycięskiej Rzeczypospolitej, a zrodzonym w okresie najstraszniejszej niewoli, wzrastającym w atmosferze, przesiąkłej strachem przed niedawnemi wówczas represjami Berga i Murawjewa, wśród łoskotu walonych w gruzy wrażą ręką zrębów gmachu tysiącletniej kultury polskiej — mówiono o nim ze zgrozą... Szeptano o tym „Sześćdziesiątym trzecim“, jako o przyczynie nieszczęść, o początku ruiny naszego dorobku narodowego, jak o zjawisku złowrogiem, co, niby zmora straszliwa, na piersi całych pokoleń spadła... O tych, co w mnóstwie bezimiennych grobów leśnych i stepowych lub w rowach cytadeli snem wiecznym spoczywali po zgiełku bojowym — niepodobna było mówić spokojnie.
Szaleńcy — lekkomyślnie ręką kochającą nóż w serce narodu wbijający... to był sąd najłagodniejszy dla całego Szaleństwa, jak Powstanie Styczniowe ochrzczono.
Dziś, już pół wieku od tej naszej tragedji minęło. Zarosły i zrównały się z ziemią mogiły, tak licznie po równinach i lasach polskich, w puszczach litewskich i stepach wołyńskich, czy ukraińskich rozsiane, a te, co ocalały nikną w masie mogił, znaczących zwycięski pochód wojsk Rzeczypospolitej w pogoni za ustępującym z pod murów Warszawy moskalem. Wyschły dawno łzy matek, wdów i sierot po zamordowanych ręką wroga-moskala, kata-rodaka, lub ogłupionego propagandą moskiewską serdecznie ukochanego ludu — bohaterach styczniowych... Mamy szeregi nowych bohaterów, szczęśliwszych od tamtych, bo poległych w walce jawnej, olbrzymiej a zwycięzkiej. „Rok sześćdziesiąty trzeci“ stał się drobnym epizodem — niewielkiego okresu niewoli — jednego okresu z nieprzerwanych
Strona:J. Grabiec - Powstanie Styczniowe 1863—1864.djvu/212
Ta strona została przepisana.
ZAKOŃCZENIE.