Oto pisarz maluje na m obrazy ułomności wieku naszego, ogniście chłosta, oburza się, wyśmiewa, szydzi, unosi, strofuje i moralizuje; trafność jego sądów, talent od Boga mu dany, słowo żywe, plastyczność wizerunków, żywe odwzorowanie charakterów, porywa, pociąga, budzi chęć zbliżenia się do tego człowieka, który tak dalece stał się wyższym nad wiek swój i otaczającą społeczność. Szukamy go, gorąco ściskamy dłoń jego, nachylamy czoło, zbliżamy się by go poznać w prywatnem życiu, rozpatrujemy w niem, i ze zdumieniem znajdujemy kupkę przepalonych popiołów, w których zabłąkana, niedogasła, świeci iskierka. Naówczas za igraszkę poczytujemy słowo, czyn je zmazuje. I poczynamy wątpić nawet o świętej prawdzie, która przed chwilą odziana szatą tak wymowną, zdała się nam tak przekonywającą.
Nikt nie myśli o tem, że ze zdrowego tylko źródła napój czysty popłynąć może, że potrzeba studnię kopać, aby się z niej napić, a z kałuży nic się nie wyczerpnie prócz błota. Każdy, niżeli siebie uczyni dobrym, stara się poprawić drugich.
Ta troskliwość o losy współbliźnich najpocieszniej wydała się nam w chwili szału reform, którym jeszcze przed niewielą laty rozgorzała była Francja. Z głębi szynków i lupanarów, ochrypłe głosy odzy-