Lepiej jest zapewne mówić dobrze, a źle czynić, niżeli i źle robić i złe propagować, ale słowo gołe nic nie znaczy.
Literatura im bardziej staje się wyrazem konwencjonalnym przyjętych jakichś pewników, wiecznie w sferach idei zamieszkujących, bawidełkiem i mrzonką, piosnką ładnie ubarwioną, wyuczonem szczebiotaniem, tem mniej skutkuje i działa na ogół.
Płynąć ona powinna z życia i być jego wyrazem, ostateczną treścią, essencją. W ten sposób, jak dziś wyrasta tylko grzybem na ciele społecznem, i choć coś z soków jego przejmuje, nie wyraża zdrowych jego zasad, staje się pasorzytem nie potrzebnym.
W czasach pierwotnych żadne słowo nie było próżnem. Myśl i uczucie zbierały się na urodzenie go w ciszy uroczystej i natchnieniu. Śpiew Homera, księgi Mojżeszowe, wyrosły wprost z życia i czynu, a nie obok niego i bez niego. Dla tego one są wielkie i znaczące dziś jeszcze, a przy prostocie swej zachwycają nas głębokością. Dla tego tam kilka rysów, na pozór nie znaczących i nie obmyślanych sztucznie, potężnie malują i mówią.
Nie dawno jeszcze widzieliśmy w XVIII. wieku literaturę, wyrastającą z jakiegoś pognoju, i to co ją