tworzyło, mające sobie niemal za obowiązek, za cechę powołania, rozpasanie życia, wyuzdanie namiętności zupełne. Na jednego J. J. Rousseau, którego jednak życie wcale nie jest zgodne z pismami, bo mu tyle słabości wyrzucić można, ile wielkich prawd wymownie ogłosił, iluż strokroć jeszcze niżej nadeń stojących labusiów, dworaków, opojów i podpieraczów szynkowych, szukających natchnienia w butelce i poezji u kolan bogiń teatralnych! Ale tamta literatura nie czyniła sobie przynajmniej zadaniem poprawy społecznej, ani się kryła z tem, co przez nią tchnęło. Dziś uczyniony krok ogromny, uznano godność słowa, kapłaństwo pisarza, podniesiono go, emancypowano, ukoronowano. On sam wziął berło sobie należne, ale nie wszyscyśmy namaszczenia godni.
Więc pierwszą myślą powołanego być powinno, nie to co stworzy, ale to czem siebie ma uczynić, pierwszym obowiązkiem i zadaniem jego, siebie poprawić i uzacnić. Nieczyste ręce mogąli dotknąć świętego przybytku?... oczy zamglone dojrzeć blasku piękności, usta skalane wygłaszać prawdę, której fałsz zadały gorączką co je spaliła?
Jakąkolwiek pisarz obierze sobie formę, cokolwiek przedsiębierze, choćby najobojętniejsze i najlichsze na pozór, musi weń wlać część ducha swojego,