Już będzie kłopotarzem, nieborakiem panem,
Zawsze kwili, sąsiady[1] ustawnie wydziéra,
Chude szkapy nosate z obory wywiéra —
Czasem sobie z przystojną powagą zasiędzie
Na ratuszu, na sprawach, na swoim urzędzie,
A przed nim cudzoziemcy stoją Lubeczanie
Włosi, Prusowie, Niemcy i Noremberczanie.
Gdy się strony o wielkie summy rozpiérają,
Sędziowie się z powagą swą rozpościérają
Burmistrz dekret feruje, strony się uciszą,
Bo im idzie o wielką: drudzy w akta piszą.
A w tym wnijdzie podwodnik — Burmistrzu daj koni
Na podwodę! Lękną się cudzoziemcy oni,
Patrzą co się to dzieje; a pan się porywa:
Czasem nieborak Burmistrz i szwanki obrywa,
Wstydzi się obcych ludzi, jakoby go z stołu
Zrzucił, albo z kobierca z Radnemi pospołu.
Cóż mawa bracie czynić, już daléj nie wiéwa,
Podobno tu przyjdzie iść od Sądów do chléwa,
Szukać koni po stajniach, odbieżawszy onych,
Gdańszczanów, Wrocławianów bardzo potrwożonych —
Na drugie Burmistrzostwa włożono szarwarki
Miasto rządów i sądów pilnują grabarki:
Kiedy ondzie na wiosnę poczną się rwać stawy,
Już tu panie Burmistrzu połóż insze sprawy,
Już tu bracie z barłogiem i z gnojem najpiérwéj
Mykaj, niżli się zejdzie pospólstwo do przerwy.
Jeśli po czasie przyjdziesz (niestety na świecie!)
Odniesiesz od Starosty korbaczem po grzbiecie.
Taki to właśnie był urząd, los i życie naszego autora, który przeburmistrzował w Lublinie, swoje drogie lata; jedną ręką skandując
- ↑ Sąsiady — lokatorowie, mieszkańcy, takie ten wyraz ma znaczenie po aktach miejskich.