gdy ich na pański obrok wzięto. — Drukowały się dzieła kosztem autorów, a cała nadzieja na mecenasach spoczywała. Pisano nie dla narodu, ale dla kilku łaskawych i nie tyle o pismo szło, co o szczęśliwie dobraną dedykacją. Niebyło związku, sympatij między ludem a pisarzem, nikt jak widzim niekupował xiążek; a ślachcic naprzebiérawszy w sklepiku, brał nareście:
Receptę do drjakwi i kalendarz nowy.
Napróżno Naruszewicz bije tu, na brak czytelników i zdaje się gniéwać, że jego tłumaczonego Tacyta, nie kupowano, napróżno dowcipnie opowiada, jako ślachcic, xiążki sądził właściwémi duchownym, a ksiądz zalecał je nabywać próżnującemu ślachcicowi — nie tyle było w tém winy ślachty i duchownych, co pisarzy. Cóż dziwnego że nie kupił Tacyta w kramiku przybyły z wioski ślachcic? Co dziwnego że drugi skrzywił się na tłumaczenie Horacjusza? Mógłże Tacyt i Horacy zaspokoić potrzeby umysłowe narodu? Przecież kupowano Podstolego i Doświadczyńskiego, kupowano Naruszewicza historją i można się było opamiętać, że jedno tylko wprowadzenie narodowego piérwiastku do literatury, mogło ją uczynić popularną i postawić w związku z narodem.