sobie, nie postąpiliśmy wiele, wracamy teraz do języka Jana, bo wracamy do prawego języka polskiego; a ściśle wziąwszy wyżéj nie byliśmy i nie będziemy. Wprawdzie Kochanowski ukształcony na łacinie, przesycony łaciną, nadał językowi wygładzenie i kulturę zupełnie łacińską, ale snać tu mu najlepiéj przystawała, bo widzim jak łatwo przyjęła się do języka i jaki w niéj uczynił postęp. Czyli śpiéwa o Bogu, czy o sobie, o miłości, czy się wysoko unosząc woła:
Kto mi dał skrzydła, kto mię odział pióry —
czy żartuje trefnie swawoli i dowcipuje, spójrzcie tylko (na stronę odłożywszy nieuchronne, a w mniejszéj niż u kogokolwiek bądź spotykające się liczbie — archaizmy) co to za łatwość, co za prostota, jasność, jaka wyrazistość i jakie odcienia, jakie wykończenie bez wymuszenia.
O sto lat późniejsi poeci, językiem wydają się nam starsi daleko od niego i pełno w nich archaizmów, bo oni walczą jeszcze z językiem, gdy Jan nim włada jak mistrz narzędziem, którego zna wszystkie tajnie, wszystkie skryte użytki, wszystkie dźwięki, cienia i półcienia. Nie maca ón, nie probuje, ale śmiało co chce kreśli.