raktery nawet obu monarchów, wiele mają w sobie podobieństwa. Nad tém to, wzrostem ducha handlu, uboléwa poeta, w początku zaraz wołając, że niéma w Polsce:
Jeno kupcy a rataje.
Że lasy, na klepkę, wańczosy, potasze powycinano, a biédny Satyr uciekać musi z nich, szukając sobie innego kraju:
Gdzieby w ludziach niebyło takiego starania
O te biédne piéniądze.
Na Podole, przeciw Tatarom nikt nie jedzie, wszyscy się pławią do Gdańska za talarami. Dawniéj, powiada, inną była stara Polska uboga, kmiéć parał się koło roli, a ślachcic przez lat siedém bił się nieustając.
I to wszystko bogactwo kto się sławy dobił.
Lepiéj się nią niż złotym łańcuchem ozdobił.
W pokoju nawet smakowały im jedynie rycerskie zabawy — koń i zbroja. W polu lud służebny trwał zawsze:
Tymci Polska urosła, a granice swoje,
Rozciągnęła széroko między morza dwoje.
A wy — odzywa się do współczesnych Satyr:
Skowaliście ojcowskie granaty na pługi,
A z drugiego już dawno w kuchni rożen długi.