W przyłbicach kwoczki siedzą, abo owies mierzą,
Kiedy obrok woźnice na noc koniom bierzą.
Kot czy to nadzieżny koń, a poczet zaś woły
Które stoją i w stajni i w tyle stodoły!
To już rotmistrz co fuka na chłopy u pługa,
A jego przedniejsza broń toczona maczuga.
Potém wystawując że zbogaciał kraj, przez podniesienie rolnictwa — prawda, rzecze, ale dawniéj przed upadkiem bogatszy był jeszcze. I cóżeście dokazali swémi bogactwy? pyta. Spójrzcie na Prusy, na porządek w nich, budowy, drogi, mosty, zamki. Jest li co u was bogatych takiego?
W przeciągu lat kilku, Tatarzy pięć razy was najechali, a bracią waszą zaprzedali w Turecką niewolę, dwakroć ziemię waszą przeszedł nieprzyjaciel, wzięty Połock, dopominają się Halicza. Szwed przez morze was sięga, Inflanty z garści wydziéra. To owoc bogactw i skutek przekucia oręży na pługi! Ale to nic jeszcze — będzie więcéj, gdy poznają, żeście swych przodków zabyli. Niemcy coraz bliżéj k wam, coraz się pod was pomykają, a wy tymczasem korczujcie, kopcie stawy, wieźcie i pławcie Wisłą burtnice i ławy, palcie lasy na popiół, rąbcie na wańczosy. Polak od pola zwany, mówicie, niech że będzie pole — A gdzież się skryjecie gdy was nieprzyjaciel napadnie, bo podobno bić się nie będziecie!