Tu narzekanie na zbytek powszechny, który ubogiemi czyni wszystkich; bo zbytkownikowi nigdy dosyć. Często już cytowano, to charakterystyczne z Satyra miejsce, musiemy je jednak przywieść.
Aby miał zginąć niechce ustąpić nikomu.
Da kto pięćdziesiąt potraw, da ón tyle troje,
Ty go upoisz, a ón i woźnice twoje.
Ty w rysiu, ón w sobolu. Ty na czapce złoto
On ma i na trzewiku, chocia czasem błoto
U niego obercuchy szérsze niż u kogo
Od kabata sto złotych jeszcze to nie drogo.
A kiedy się wystrychnie w usarskim ubierze
Po kołniérzu go poznasz, bo błam futra bierze.
Więc jako mu nie rzeczesz — Miłościwy panie —
To już pewna przymówka — Żeś głupi ziemianie.
By téż najwięcéj przegrał, nic go to nie smuci,
Jeszcze nadto chłopiętom ostatek rozrzuci.
Pochlebce to jego dwór, a rada zwodnicy,
Odźwiernych mu nietrzeba, strzegą drzwi dłużnicy.
I znowu powtarza, że mniemanych bogactw dzisiejszych, nie znać wcale w szafunku.
Kto dziś zamek założy? kto klasztór zbuduje?
Kto panu miasto puści i summę daruje?
Rychléj wezmą od króla, niż mu dadzą. Tu dziwaczną mieszaniną, Satyr wpada na rzecz o wierze. Niezbędną była, w obrazie tego czasu, wzmianka o wierze, ale autor kładnąc ją w usta Satyra którego papieżnikiem zowią, wymawia