ką chodzi i gra już w ulicy, inni z paczkami kalendarzy berdyczowskich, z pudełkami bespiecznych zapałek, z których pożaru nie będzie, bo ogień być nie może, z króbkami pełnemi fraszek angielskich! snują się wołając swój towar. Kramy, sklepy i sklepiki, poprzyczepiały się wszędzie. Najparadniejsze przykleiły się do ścian wielkiéj sali ratuszowéj, do ścian przedsienia, bocznych izb, wejścia; inne ulokowały się na dole, inne na ulicy, inne najlepiéj, bo na plecach, z któremi się przenoszą z miejsca na miejsce. Idźmyż i czatujmy wjeżdżających; a że najwięcéj ich podobno wsuwa się do Dubna Łucką bramą, stańmy pod murem bliskiego kościoła i patrzmy. Kocz, pięć koni pocztowych, jemszczyk z konia popędza, lokaj na koźle siedzi, na tłumoku uczepił się jakiś odartus; w powozie tłusty jegomość ze znaczkiem u futra przyczepionym – admirujcie! w futrzanej nabakier czapce, rozparty siedzi i podobno drzémie. Zaledwo przebył Lucką bramę – nieszczęśliwy! budzi się w krzyku i hałasie, któż go nie pojmuje.
— Panie, Panie! Jasny Panie!
Strona:J. I. Kraszewski - Obrazy z życia i podróży T.I.djvu/204
Ta strona została przepisana.