— Nie mam, cicho szepcze podpiły, i właśnie potrzebuję swoich – plenipotent mruga na Grafa.
– E! ty żartujesz! ty masz jaki tysiąc rubelków, pożycz mi na ósmy, jak cię kocham na przyszły rok bar-geld oddam.
– Dalibóg że nie mam!
— Pewnie nie masz?
— Pewnie, czyż jabym –
Graf już powstał – A co się tycze twego procentu, mówi niewyraźnie, o tém pomówiemy późniéj, bo teraz tyle interesów na głowie. Przepraszam, ale – muszę wyjść – i waćpan ze mną. Daje znak plenipotentowi, oba wstają, Procentowicz szuka kija i czapki. Odtąd aż do końca kontraktów niéma dla niego Grafa w domu.
U drugiego szlachcica wartuje u drzwi dumny kamerdyner.
– JW. Graf prosi Pana na obiad!
Szlachcic odmówić nie śmie. Jak tylko wszedł, wita go u drzwi Graf – Prezentuję Państwu mego przyjaciela Workowicza! Sam gospodarz go bawi.
– Jakże tam godna familja jego?
Strona:J. I. Kraszewski - Obrazy z życia i podróży T.I.djvu/217
Ta strona została przepisana.