Strona:J. I. Kraszewski - Obrazy z życia i podróży T.I.djvu/220

Ta strona została przepisana.

– Cha! cha!
— Oto panie malowidło! A a a! (zajmuje całą ścianę). Co to panie jest?
– Chodkiewicz oddający buławę.
Głos z tyłu cichy – Pan Pietkiewicz sięgający pod lawę?? Hę?
— A tak koloryt jaskrawy. Jak on udał tego starego, bladego jegomości. To jakiś święty! Jużciż święty! I to kosztuje sto dukatów – Gdyby to człowiek tak miał, był bogaty! Toć zapewne! – Przed drugim obrazem wyobrażającym Venus. Jeden — To Ewa. Drugi – S. Cecylja. Co to za ten kawałek płótna każe sobie płacić, tfu! trzydzieści dukatów, trzydzieści korcy pszenicy. Słychana to? Chodźmy na śniadanie.
Rozmowa w innéj stronie.
– Jak się masz! – Jak się masz! Dawno tu? – Dziś rano przyjechałem – Co słychać? – Jużem się zgrał w djabła – Gdzie będziesz wieczorem? – W zamku – Jadłeś śniadanie? – Jeszcze nie – Chodź ze mną.
Wywiędła arfistka gra i śpiewa. Młodzież chichocze patrząc na nią; od niéj idzie przed sklep, u którego śliczna Niemeczka najlepszym