Strona:J. I. Kraszewski - Wspomnienia Odessy, Jedysanu i Budżaku T.I.djvu/185

Ta strona została skorygowana.
175
7. LIPCA

Jesteśmy przecie w ożywionéj, świéżéj jak z igły i pełnéj ruchu handlowego, Odessie. A choć to nie jest jeszcze miasto właściwe i nie piękniejsza część jego, ulice szerokie, wygodne, brukowane, domy z kamienia porządne, smakownie budowane, zielone akacje tu i ówdzie. Wszędzie znać życie, a życie młode jeszcze i nie wyczerpane. Ja szukam morza oczyma — Nareszcie! w lewo otwarły się domy i puściły wzrok mój na nie. Stanąłem osłupiały, a serce biło mi silnie, chociaż na piérwszy rzut oka, morze jak wszystko na świecie zawiodło mnie. Nie takiém je znalazł, jakiegom się spodziéwał, jakiém wyobrażał sobie.
Kto piérwszy raz widzi morze, pojmiecie łatwo, że mu się dość napatrzeć, nadziwić i nagadać o niém nie może. Pozwólcie mi więc także mówić o niém. Wyobrażałem sobie je zawsze, jak coś ogromnego i mglistego, kończącego się gdzieś w niebiosach; — a znalazłem płaszczyznę gładką, świecącą, ostro uciętą linją, kończącą się ciemno na jasném niebie lipcowém. Wyobrażałem sobie je mdło zielone, znalazłem jasniejące barwami i na