w poranek, w południe, na wieczor, na pogody i burze.
Odrysowawszy ten piérwszy widok ogólny, zeszliśmy z pagórka powoli, przez wieś, szukając wchodu na górę zamkową, do starych rozwalin. — We wsi cicho było — Starzec jakiś szedł z kijem w ręku, pozdrawiając nas —
— Sława Bohu!
Dziewczyna z wiadrami uśmiéchając się biegła po wodę, w białéj koszuli, z zaplecionemi włosy, ubranemi w czerwone kwiatki, widocznie na dzisiejsze święto strojna. Nawet spodniczkę miała barwiastą, jaskrawą.
U stóp góry w drzewach, stoi domek, nie wiém księdza, czy rządzcy. Minąwszy go, poczęliśmy się wdzierać na wały. Wysokie one jeszcze są i strome, a po nich wiodąca ścieżka pastuszków i dzieci, co się bawią na Zamczysku — dość niewygodnie wiła się ku górze. Zadyszaliśmy się dobrze, póki na górną fossę dostali, po pod ściany Zamku. Tu go okrążyć musieliśmy, aby doń wejść główną bramą, bośmy się znajdowali z tyłu, a wrota obrócone są ku południo-wschodowi.
Strona:J. I. Kraszewski - Wspomnienia Odessy, Jedysanu i Budżaku T.I.djvu/31
Ta strona została skorygowana.
21
24 CZERWCA