Strona:J. Servieres - Orle skrzydła.djvu/102

Ta strona została przepisana.

— Z wielką prośbą — odrzekła Wanda, rumieniąc się pod badawczym wzrokiem generała.
— A więc słucham... Jeśli będzie to w mojej mocy, postaram się prośbie tej zadość uczynić — odparł grzecznie.
— Wiesz już, generale, skąd przybywam — mówiła księżniczka nieśmiało. Jestem bogatą, ale samotną, rodziców bowiem dawno straciłam. W twojej mocy, generale, jest przywrócić mi jedyną istotę, która mi z całej rodziny na ziemi pozostała.
— Jakimże to sposobem? — zapytał Napoleon.
— Miałam jedynego brata, starszego od siebie, który przed kilku laty zginął bez wieści. Przyjaciele jego mówili, iż uszedł z domu tajemnie, aby zaciągnąć się pod przybranem nazwiskiem pod sztandary Bonapartego.
Napoleon zamyślił się.
— A jakież jest to nazwisko przybrane? — zapytał po chwili.
— Nie wiem — odparła Wanda.
— To nam utrudni sprawę znalezienia brata — rzekł, chodząc po pokoju — armia moja jest liczna i rozrzucona w bardzo wielu miejscach, szukać w niej kogoś, nie znając jego nazwiska, to rzecz trudna.
— Wiem o tem — rzekła księżniczka — lecz dopóki pewności mieć nie będę, że zginął w jednej z bitw, zrobię wszystko, co jest w mojej mocy, aby go odnaleźć.
Głos jej zadrżał, gdy to mówiła, łzy bólu stoczyły się po twarzy. Po chwili podniosła za-