Strona:J. Servieres - Orle skrzydła.djvu/11

Ta strona została przepisana.

a tuż za nią chłopię, lat trzynaście liczyć mogące, jej dziecię jedyne.
Próżno oboje błagali litości. Tłum śmiechem odpowiedział na prośby; zaprowadzili go do najbliższej latarni, założyli mu sznur na szyję i zbrodnia spełnioną zotała; zanim jednakże wciągnięto go na ową szubienicę sztuczną, zdołał krzyknąć: „Niech żyje król!”
— Niech żyje król! — powtórzyli za nim żona i syn, poczem z łkaniem rzucili się sobie w objęcia.
Tłum zwrócił się do nich z dzikimi wrzaskami, dziecko wydarto matce.
— Powiesić pisklę! — wołali mężczyźni.
— Powiesić oboje! — wtórowały kobiety.
I każde w inną stronę uprowadzono. Próżno szarpała się, wyrywała nieszczęśliwa matka, próżno całowała ich i gryzła naprzemian po rękach: straciła z oczu dziecko, nic nie wiedziała, co z niem zrobili... Ach, nie wątpiła, że ten sam los je spotkał co ojca.. Okrutni bywają czasami ludzie, okrutniejsi niż zwierzęta...
Tymczasem chłopca pospólstwo powiodło do drugiej latarni i pętlicę zaczęto szykować, gdy naraz na ulicy ukazał się młody oficer artyleryi. Dojrzał zbiegowisko ludzi, a wśród niego dziecko, blade, wylękłe, nad którem znęcali się wszyscy, postąpił żywym krokiem ku niemu, silną dłonią roztrącił otaczających chłopca i stanął przy nim. Mundur sprawił wrażenie: pijana tłuszcza uciekła. Oficer, lubo małego wzrostu, odznaczał się potęgą