Strona:J. Servieres - Orle skrzydła.djvu/111

Ta strona została przepisana.

strzeżono, jak w cieniach wieczoru znikły piramidy.
— Te grobowce coraz więcej mnie zaciekawiają... Muszę je zwiedzić dzisiejszego wieczoru — rzekł Miara.
— Z kim? — zapytał Jerzy.
— Chociażby sam.
— Ja z panem pójdę. Bardzom ciekawy tych grobowców.
W tej chwili Bonaparte i Kleber zbliżyli się do nich.
— Wracamy do obozu — rzekł Napoleon.
I ruszyli wszyscy pieszo.
— Cóż naprawdę widziałeś, generale, z wysokości piramidy? — zapytał Kleber.
— Piasek — odparł, śmiejąc się Bonaparte.
— A przez lunetę?
— Także piasek.
— Trzeba więc będzie opuścić niedługo to morze piasku.
— Zrobimy to wkrótce — odparł Napoleon — lecz przedtem może nam wypaść bitwa z Mamelukami.
Tak rozmawiając, dotarli do Gizeh, gdzie było siedlisko głównego sztabu. Tutaj się rozstali, podążając każdy do siebie.
Jerzy wyczekiwał niespokojnie nocy, aby módz udać się do piramid. Wtem wszedł do jego pokoju Piotr stary.
— Przygotowałeś pochodnie? — zapytał go Jerzy.