Strona:J. Servieres - Orle skrzydła.djvu/117

Ta strona została przepisana.

znaków lub naiwnych obrazów. Przy migającem świetle pochodni, barwy nabierały życia, cienie wahały się w różne strony, zdawało się, że malowane postacie, sztywne i uroczyste, zaczynają się poruszać i posuwać w głąb mroczną, tajemniczą.
— Przyznaj pan — rzekł Jerzy do Miary — iż warto było narazić się cokolwiek, dla tak wielce oryginalnego widoku. Kurytarz tworzył kilka skrętów i zagięć, kończył się w czworobocznem sklepieniu, jeszcze bogaciej malowanym, niż kurytarze; w pośrodku stał rodzaj katafalka, na którym spoczywała mumia, okryta ciężkiemi makatami, nieznanego dzisiaj wyrobu.
— A więc tutaj spoczywał Cheops, twórca piramidy, należącej dziś jeszcze do dziwów świata — rzekł Jerzy — chciałbym wiedzieć czy jesteśmy pierwszymi, którzy po czterech tysiącach lat ośmielili się zakłócić spokój tego władcy.
— Chodźmy już stąd — radził Piotr, na którym grobowiec przykre czynił wrażenie.
Lecz Jerzy spostrzegł w głębi schodki, prowadzące do wązkiej galeryi, wykutej w kamieniu.
— Tam jeszcze musimy zajrzeć — rzekł — skoro raz odważyliśmy się wejść, trzeba wszystko zwiedzić.
I pierwszy wstępować począł na schody. Przekonano się, że w ścianach wykute były zagłębienia, w których spoczywały zabalsamowane ciała świętych zwierząt, ptaków, krokodylów i wężów, nawet psów i kotów.