— Dyrektoryat upada — mówił strapionym głosem — nie ma komu wziąć się energicznie do władzy; co z tego wyniknie, Bogu jednemu wiadomo... Grono nieudolnych ludzi utworzyło dyrektoryat, zrujnowali kraj i wystawili go na pośmiewisko Europy. Dawna potęga Francyi wala się w biocie i niema komu jej podnieść.
Rzekłszy to, zaczął przechadzać się żywo po pokoju, był widocznie rozdrażniony.
— Nieszczęsny naród — szepnął Jerzy — nieszczęsny, bo słaby, jak trzcina, gnie się na wszystkie strony, szukając próżno oparcia!
— Kto cię wesprze, kto cię wyrwie z niedoli, Francyo ukochana! — zawołał Napoleon. — Czy oczyścisz się w ogniu próby, czy wypalą się twoje błędy i wyjdziesz z płomieni nieszczęść bielsza i czystsza, albowiem obecnie stoisz nad przepaścią?
— Tak, nad przepaścią, ale znajdzie się człowiek, który kraj dźwignie — odezwał się z mocą, milczący dotychczas ksiądz Melwy. — Mąż ten silną dłonią pochwyci upadającą potęgę i zajaśnieje Francya dawnym blaskiem chwały i wzniesie się na wyżyny; ten człowiek już jest, widzą go oczy duszy mojej, on uczyni Francyę tak wielką i silną, że będzie królowała nad innemi państwami.
Napoleon, blady, wzruszony, przystąpił do starca.
— Któż będzie tym wybawicielem? — zapytał.
Kapłan podniósł na niego gorejące źrenice.
Strona:J. Servieres - Orle skrzydła.djvu/132
Ta strona została przepisana.