Strona:J. Servieres - Orle skrzydła.djvu/14

Ta strona została przepisana.

— Nie — odparł starzec — jeszczem dziś nikogo nie widział, ty pierwszy mnie odwiedziłeś.
— Władza królewska obalona, król w więzieniu — rzekł oficer — lud panów morduje.
Starzec w milczeniu wzniósł wzrok w górę, jak gdyby wzywał miłosierdzia Bożego dla winnych, poczem spojrzał ze współczuciem na dziecko.
— A to jedna z ofiar obłędu mas — rzekł, zgadłszy naraz wszystko. — Kto był twoim ojcem? — zapytał.
— Hrabia Kermargel z Kerguereów — odpowiedział chłopiec z odcieniem dumy w głosie.
— Kermargel — powtórzył starzec z zamyśleniem — stary ród z Bretanii, znany w tamtych stronach... Ocaliłeś to dziecko i przyprowadzasz je do mnie, czy tak? — dodał następnie, zwróciwszy się do oficera.
— Przyprowadzam go wam, ojcze, i proszę wykierujcie je na człowieka — mówił oficer — opuśćcie z niem razem Paryż, pobyt tutaj obecnie jest niebezpieczny dla każdego, kto z pospólstwem nie podziela jego krwawych dążeń. Wyjedźcie, mistrzu, chociażby dziś jeszcze, dawno chciałem was o to prosić.
— Dobrze — odparł po chwili namysłu starzec — opuszczę Paryż, chociażby przez wzgląd na to dziecko. Pojedziemy do jego rodzinnej ziemi, do Bretanii. Jest tam na wybrzeżu wysepka, zwana „Roche-Marie” — na niej znajdę życzliwych. Lecz i w Bretanii nazwisko chłopca może ściągnąć