Strona:J. Servieres - Orle skrzydła.djvu/140

Ta strona została przepisana.

skoczył z powozu i podążył do pałacu, konsul za nim pospieszył.
Wypadek, który ów krzyk wywołał, był niewielki; księżniczka Wanda, schodząc ze schodów, poślizgnęła się i upadła.
— Zraniłaś się pani? — zapytał Napoleon.
— Nic mi się nie stało — odrzekła Wanda wesoło — ślizko było więc przewróciłam się, ale futro ochroniło mnie od stłuczenia, jedźmy... Gdybym jednakże była przesądną, kto wie, czybym nie powiedziała: „zostańmy w domu.“
— Czy lepiej nie zrobimy, zostając? — zapytała Józefina.
— Co znowu! — wykrzyknął konsul — siadajcie, panie, trzeba spieszyć, bo się spóźnimy!
Prędko zajęli miejsca i ruszyli w drogę, ale gwardziści znacznie już ich wyprzedzili. Na ulicy Saint-Nicoise, w zaułku, stał wózek zaprzężony w jednego konia, a na nim leżała beczka wina, czy oleju; przy wózku stał woźnica i palił spokojnie fajkę. Gwardziści widzieli go z daleka, widzieli jak za ich zbliżeniem się woźnica ów przysunął się do beczki i oparł o nią fajkę; może się lękał, żeby, który z nich nie miał ochoty skosztować jego wina. Wtem straszliwy huk rozległ się w wązkiej uliczce; woźnica odskoczył od beczki, a w tej samej chwili z domów, ciągnących się rzędem, poczęły lecieć szyby, a jęki ludzi i rżenie koni zawtórowały niespodziewanemu hukowi.