Strona:J. Servieres - Orle skrzydła.djvu/150

Ta strona została przepisana.

kam na nich u pana de Mercille. Jak się dobrze sprawisz, dostaniesz dwa ludwiki — mówił Jerzy.
— Dobrze, panie, wszystko zrobię, jak trzeba — rzekł uradowany wieśniak.
Trzej towarzysze podążyli teraz do pałacu. Po usilnem stukaniu, otworzono im bramę, poczem weszli na niewielki dziedziniec, po środku którego stał wóz wyładowany sianem. Oddawszy konie parobkowi, podróżni skierowali się ku pałacowi. Właśnie Jerzy wstępował na schodki werendy, gdy na progu ukazał się wysoki sześćdziesięcioletni mężczyzna.
— Witam pana! — rzekł uprzejmie, zwracając się do Jerzego.
— Czy widzę przed sobą barona de Mercille?
— Tak jest — odparł gospodarz i otworzył drzwi do sali.
Cienia zakłopotania nie było widać na jego twarzy.
— Dwa dni temu — rzekł — została uprowadzoną z Malmaison księżniczka C., która bawiła u rodziny pierwszego konsula — puściliśmy się w pogoń za nią i ślady zaprowadziły nas do pańskiej posiadłości.
— To jakaś pomyłka — odpowiedział baron — nie mam przyjemności znać księżniczki C.
— Nie mniej widzieliśmy ślady kół na drodze, prowadzącej do pałacu — mówił Jerzy.
— Były to pewno ślady kół wozu, który wjechał z s:anem niedawno w nasze podwórze.