Strona:J. Servieres - Orle skrzydła.djvu/152

Ta strona została przepisana.

— Panowie jesteście moimi więźniami — rzekła spokojnie.
Na dźwięk tego głosu Jerzy drgnął, obrócił się żywo ku drzwiom, lecz jednocześnie dojrzał starego Piotra, celującego z krócicy do hrabiny, więc skoczył ku niemu i rękę jego pochwycił; padł strzał, ale kula przeszła nad głową hrabiny.
— Matko moja! — zawołał Jerzy, lecz nowy huk strzału zagłuszył jego słowa. Hrabina się cofnęła, on zaś uczuł w boku ostrze sztyletu i zemdlony padł na ziemię. W tej samej chwili, drzwi sali, które baron podczas walki zamknął na klucz, zostały wyparte i weszli żandarmi. Na ten widok hrabina i baron zniknęli bez śladu.
Jerzy po chwili odzyskał przytomność i dźwignął się z ziemi; ujrzawszy żandarmów, poczuł wstępujące w niego siły.
— Puśćmy się w pogoń za nimi — rzekł do Piotra i wybiegł przed pałac. — Boże! to oni! — krzyknął, wyciągając ramię wprost przed siebie.
Na szerokiej drodze widać było pędzących kilku jeźdźców.
— Ratujcie! — dobiegło Jerzego wołanie, w którem poznał głos Wandy.
— W pogoń! w pogoń! — krzyknął Jerzy.
Dosiedli koni i rzucili się za zbiegami, lecz ci wkrótce zniknęli im z oczu.