Strona:J. Servieres - Orle skrzydła.djvu/22

Ta strona została przepisana.

swych przodków, on ci da swą siłę i staniesz się potężnym, bezpiecznym.
Margel drgnął, bladą jego twarz oblał rumieniec.
— Mamże przebaczyć mordercom moich rodziców? — zapytał posępnym głosem.
— Tak — odparł ksiądz — czy można lud, masę całą winić za czyny zbłąkanych jednostek?...
To powiedziawszy, począł mówić głosem łagodnym o miłości bliźniego i o przebaczeniu uraz, a mówił tak pięknie i przekonywająco, iż Margel spuścił oczy, szepcząc:
— Będę chciał zapomnieć i przebaczyć im...
Wśród takiego życia cichego, na nauce upłynęło Margelowi lat kilka życia; skończył wreszcie lat piętnaście, z dziecka przeistoczył się w młodzieńca, który powagą umysłu, oraz inteligencyą radował księdza, a siłą i zręcznością w zachwyt wprowadzał Piotra.
Czy jednakże Jerzy, takie było imię chłopca, czuł się zadowolonym ze swej doli? Wątpić należało. Godzinami przechadzał się on często nad brzegiem morza i wpatrywał się z widocznem utęsknieniem w majaczący w oddali ląd stały... O, cóżby dał za to, żeby módz się tam dostać!... Lecz nie śmiał o to nawet prosić księdza. Prócz starego rybaka nikt z mieszkańców wyspy nigdy na ląd nie jeździł; rybak sam jeden płynął po żywność dla wszystkich, rzadko kiedy towarzyszył mu Piotr stary. Jerzemu dusza się rwała do szerszego świata, do ludzi, do gwarniejszego życia; tęsknota