Pewnego wieczora ksiądz Melwy z starym Piotrem stali oparci o kamienną balustradę, otaczającą szczyt wieżycy i ku morzu patrzyli; żołnierz posiadał starą lunetę i za jej pomocą wypatrywał właśnie płynące po morzu okręty, a ilekroć spostrzegł statek angielski, rzucał za nim przekleństwo. Nienawidził on Anglików z całej duszy, a w nienawiści tej cała jego polityka się mieściła, o innych kwestyach nie miał pojęcia... Anglicy byli według niego przyczyną wszystkich klęsk na ziemi, sprężyną wszystkich zbrodni i grzechów...
Dziwne rzeczy działy się tego wieczora na morzu: burza nadciągała z daleka, w dusznem, przytłaczającem powietrzu rozlegały się głuche grzmoty, od czasu do czasu jasne błyskawice przebiegały wężem ognistym po ciemnem sklepieniu nieba, wzburzone fale szumiały złowrogo.
— Szelmy, zbóje, Anglicy! — mruknął znowu stary Piotr, gdyż właśnie ukazały się na morzu statki angielskie
Strona:J. Servieres - Orle skrzydła.djvu/24
Ta strona została przepisana.
III.