Stary żołnierz usta otworzył ze zdziwienia.
— Gdybyś naprawdę tak nienawidził ogniście Anglików, jak ich przeklinasz — ciągnął dalej Melwy — nie patrzyłbyś w tej chwili spokojnie, jak statki ich zdążają ku Francyi... Zestarzałeś się, Piotrze... Pamiętam cię innym zupełnie; pamiętam, jak z narażeniem życia niosłeś listy i wiadomości z obozu do obozu; dzisiaj nie myślisz już o tem, że można na przykład wsiąść do łódki i ostrzedz dowódcę republikanów o grożącem niebezpieczeństwie... Ja cię zastąpię... Wprawdzie wiosłować nie umiem, lecz ufam, iż Bóg mnie wesprze.
— Na miłość Boską, nie czyńcie tego — odparł wylękniony Piotr — toć burza lada chwila zaryczy nad tem morzem.
— A jednak popłynę — odparł stanowczo Melwy — republikanów trzeba ostrzedz, a ponieważ nikt tego nie chce uczynić, więc ja muszę.
— Pozwólcie mnie to uczynić — rzekł Piotr pokornym tonem — odwagi mi nie brakuje, tylko pewny nie jestem, gdzie słuszność, gdzie prawda. Idę — rzekł Piotr — wierzę wam, jak przykazaniom Bożym...
— Niech cię Bóg prowadzi — wzruszonym głosem rzekł ksiądz.
W tej samej chwili rozległ się huk piorunu, z morza buchnął płomień, jeden ze statków angielskich zagłębił się w falach wzburzonych.
— Bóg ukarał występnych — rzekł ksiądz.
Strona:J. Servieres - Orle skrzydła.djvu/27
Ta strona została przepisana.