Strona:J. Servieres - Orle skrzydła.djvu/33

Ta strona została przepisana.

Tu i owdzie wśród tych ścian omszonych leżały płyty kamienne, które tworzyły zapewne niegdyś posadzkę w komnatach zamkowych. Wśród nich rozrosły się bujnie chwasty; tu i owdzie zakwitł wrzos różowy lub ciemny orlik, na murach pięły się powoje, strojąc je fantastycznie. Gdy Jerzy tak rozglądał się w około, spostrzegł na końcu podwórza, w ziemi, kwadratowy otwór, a gdy przystąpił do niego, ujrzał ciemne, wązkie schody prowadzące w głąb; w dole migało czerwone światło, rzucając błyski i cienie na stopnie. Ta otchłań, w górze czarna, na dole czerwona robiła wrażenie piekielnej czeluści, gotowej pochłonąć, zbliżającego się do niej śmiałka, Jerzy mimo to przysunął się do otworu z zamiarem opuszczenia się na dół; gdy postawił nogę na stopniu, cień jakiś zarysował się na chwilę na ścianie schodów blaskiem pochodni oświeconych i znikł natychmiast.
Ktoś go śledził widocznie.
— Cofnij się — doradził mu instynkt zachowawczy.
Lecz miłość własna nie pozwoliła tego uczynić. Miałże wyrzec się przygód, których tak pożądął?... Wszak nie należał do żadnego stronnictwa, cóż więc stać się mu może?
Powoli począł wstępować po wilgotnych i ślizkich stopniach. Zszedłszy na dół, ujrzał nagle długi korytarz, oświetlony kilku po bokach umieszczonemi pochodniami, których płomienie pełzały, niby ogniste jaszczurki po wilgotnych ścianach podziemia. Znowu zawahał się, czy iść dalej, znowu