Strona:J. Servieres - Orle skrzydła.djvu/46

Ta strona została przepisana.

odsłonić ci już mogę. Zamek, gdzie dzisiejszej nocy, tak dziwnych przygód doznałeś, był niegdyś siedzibą rodu, którego ty jesteś ostatnim potomkiem; rzecz prosta, iż Szuanie obrali sobie za hasło nazwę tego zamku, albowiem jest ona zarazem twojem nazwiskiem. Wysepka, na której mieszkamy, także niegdyś do zamku należała.
Jerzego dziwnie wzruszyło opowiadanie księdza, nie rzekł wszakże ani jednego słowa. Wtem do pokoju wbiegł zadyszany Piotr, oświadczając, iż zbliża się łódź, pełna żołnierzy i oficerów republikańskich.
— Chodźmy naprzeciw — rzekł ksiądz Melwy.
Łódź przybiła właśnie do brzegu: złote galony mundurów połyskiwały na słońcu, broń błyszczała. Na czele niewielkiej gromadki oficerów i prostych żołnierzy stał generał o młodej, pięknej twarzy. Ujrzawszy zbliżającego się księdza, postąpił ku niemu pośpiesznie.
— Jestem Łazarz Hoche, generał w służbie rzeczypospolitej — przemówił, składając pełen szacunku ukłon — wysepka ta wydała mi się odpowiednią do umieszczenia na niej wojska, broniącego wybrzeża morskiego. Jest to jeden z powodów mego tutaj przybycia, a drugi...
— Pan jesteś generałem Hoche — rzekł ksiądz — w takim razie jesteśmy dobrymi znajomymi, gdyż mamy wspólnego przyjaciela.
— Kogo?
— Napoleona Bonaparte.
— Ksiądz go zna?