Strona:J. Servieres - Orle skrzydła.djvu/70

Ta strona została przepisana.

dróżnych, którzy nie domyślając się niczego, spokojnie kończyli śniadanie.
Właśnie Piotr używał zasłużonego odpoczynku, kiedy do sali weszło trzech ludzi, zaopatrzonych we wstęgi, znamionujące ich urzędowe stanowisko.
— Obywatele — przemówił jeden z nich, zbliżywszy się do podróżnych — ogłoszono was za podejrzanych.
— Nas?
— Tak... skąd przybywacie?
— Z Bretonii — odpowiedział Jerzy.
Miny urzędników przybrały wyraz złowrogi.
— Z Bretonii — rzekł jeden — to znaczy, że jesteście Szuanami, a Szuanie — to nieprzyjaciele kraju.
Piotr aż podskoczył z gniewu i chciał coś niezbyt grzecznego odpowiedzieć, gdy Jerzy odwrócił się od urzędników i rzekł spokojnie:
— Piotrze, zagaśnie ci fajka.
Spokój jego wpłynął zbawiennie na towarzysza i na innych. Piotr ostygł, urzędnicy spojrzeli na siebie porozumiewające.
Tymczasem za oknem oberży zebrali się ciekawi, krzycząc:
— Powiesić obu, precz z arystokracyą!
Piotr podbiegł do okna, wyciągnął ramię i pochwyciwszy jednego z głośniejszych krzykaczy, postawił go przed urzędnikami.
— Zapytajcie go, panowie, czego chce od nas ta zgraja wyjąca! — rzekł głosem wzburzonym.