Strona:J. Servieres - Orle skrzydła.djvu/71

Ta strona została przepisana.

— Pierwej wy powiedzcie, kim jesteście — pytał dalej urzędnik — i dokąd jedziecie?
— Jedziemy do Włoch z listem do generała Bonaparte.
— Do Napoleona Bonaparte? — z niedowierzaniem powtórzył urzędnik.
— Tak do kroćset fur beczek! — zaklął Piotr, poczem spokojnie zwrócił się do Jerzego.
Ten wyciągnął z kieszeni list i pokazał go urzędnikowi.
W jednej chwili tłum się uciszył. Bonaparte cieszył się już wówczas taką popularnością, iż imię jego było najlepszym paszportem. W oberży i za oknem rozległy się okrzyki:
— Niech żyje Napoleon Bonaparte!
Jerzy poczuł się podniesionym w górę i postawionym na stole, zaś obok niego stanął jeden z najzagorzalszych przed chwilą krzykaczy.
— Oto patryota i przyjaciel Bonapartego — przemówił głosem gromkim. — Niech żyje Napoleon! Niech żyje armia!...
Wykrzykniki te powtórzyło za nim wiele głosów.
— A niechajże żyje, ile chce — rzekł zmęczony Piotr — toż dopiero naród. W jednej chwili o mało nie wiesza, a w drugiej dusi z miłości... Dajcież nam odetchnąć!
Ale nie skończyło się na tem, obaj musieli przyjąć udział w uczcie, na ich cześć urządzonej. Późno już było, kiedy nareszcie pozwolono im udać się na spoczynek.