Strona:J. Servieres - Orle skrzydła.djvu/89

Ta strona została przepisana.

— W pobliżu Werony — odpowiedziano mu — lecz strzeżcie się, żeby się nie natknąć na wojska austryackie.
Na następnym przystanku pokazali swój list oficerowi, który polecił im dać konie wierzchowe. Jerzemu dostał się piękny wierzchowiec, którego natychmiast nazwał „Strzałą“, dla Piotra zaś wyszukano starą szkapę o długich nogach, ażeby mógł się na niej wygodnie pomieścić.
Podziękowawszy uprzejmie, podążyli w stronę północną. Podróż przez tę część Włoch była dla nich, a zwłaszcza dla Jerzego prawdziwą rozrywką; byłby się chętnie w niejednem miejscu zatrzymał, ale pośpiech na to nie pozwalał. Znać było, iż główne siedlisko armii znajduje się w pobliżu, gdyż co chwila przeciągały półki piechoty i konnicy, ciągniono armaty, z daleka dochodziły odgłosy pobudek. Nad wieczorem 14 stycznia, przybyli pod Riwoli. Było może koło godziny jedenastej przed południem, kiedy usłyszeli huk armat. Jechali zwolna, obawiając się wpaść w zasadzki nieprzyjacielskie. Wtem w krzakach dostrzegli kilku żołnierzy, a nie mogąc z odległości dostrzedz barwy mundurów, naradzali się właśnie, co robić, kiedy koń Piotra puścił się nagle galopem w stronę zarośli. Daremnie jeździec starał się go zatrzymać, słuchać nie chciał. Poczciwy Piotr nie wiedział, że ma konia austryackiego pod sobą, wziętego przez Francuzów do niewoli. Wkrótce stary żołnierz ujrzał kilku żołnierzy nieprzyjacielskich, zajętych wydobywaniem z rowu niewielkiej armaty, czego nie mogły