Strona:J. Servieres - Orle skrzydła.djvu/96

Ta strona została przepisana.

Ukończywszy dyktowanie listów, Napoleon je podpisał, poczem wyjął zegarek i rzekł:
— Mój mały Bretończyk spóźnia się.
— Czeka na twe rozkazy, generale — odparł oficer służbowy.
— Dobrze, niechaj wejdzie.
Jerzy wszedł wzruszony, chciał rzucić się w objęcia swego zbawcy, lecz obawa i uszanowanie przykuły go do miejsca. Oficerowie opuścili salę, Napoleon przystąpił do niego.
— Urosłeś i zmężniałeś — rzekł, położywszy rękę na ramieniu Jerzego, przyczem spojrzał mu badawczo w oczy — ileż masz lat?
— Piętnaście, generale.
— Nauczyłeś się zapewne wielu rzeczy, nabyłeś wielu wiadomości, przeszedłeś dobre szkoły, bo nieszczęścia i samotności. Czy przywozisz mi list od księdza Melwy?
— Tak jest, generale.
— Maszże zamiłowanie do służby wojennej, chciałżebyś brać udział w bitwach?
Jerzemu błysnęły oczy.
— Czybym chciał?.. Ależ zaledwie panowałem nad sobą, czytając sprawozdania zwycięstw... chciałem uciec z Roche-Marie, gdyż obawiałem się... tu nagle umilkł.
— Czegożeś się obawiał? — zapytał z uśmiechem Napoleon.
— Ze wtedy, gdy mnie weźwiesz, generale, już nic nie pozostanie do zdobycia.
Napoleon rozśmiał się.