Strona:J. Servieres - Orle skrzydła.djvu/98

Ta strona została przepisana.

— Niechaj wejdzie — rzekł Bonaparte.
Jerzy z wrócił się ku drzwiom, i niebawem stary Piotr stanął przed generałem, mnąc czapkę w ręku. Bonaparte bacznie przypatrywał mu się, a zadawszy kilka pytań, wskazał następnie czarną chustkę, którą stary miał na głowie i rzekł:
— Blizna, czy rana?
— To jest ślub, którego złamać nie mogę — odparł, czerwieniąc się stary weteran.
— No, no, mniejsza o to, zachowaj swoją tajemnicę — odpowiedział Napoleon z uśmiechem.
Piotr wyszedł od generała zachwycony; nowi towarzysze otoczyli go kołem, wypytując, co mu powiedział Bonaparte; musiał im niemal każdy wyraz powtórzyć.
Wtem otworzyły się drzwi domku, i na ganku ukazał się Napoleon, wsparty na ramieniu Jerzego. Na czole jego jaśniał rzadko widziany blask pogody i szczęścia, a głos był cieplejszy niż zwykle.
— Panowie — rzekł, wskazując wzrokiem na Jerzego — przyprowadzam wam nowego towarzysza. Oto oficer, który wchodzi w skład sztabu głównego, zaliczam go do trzeciego pułku huzarów.
Na twarzy Jerzego odbiła się radość i duma.
— Generale! — zawołał — rozporządzaj mojem życiem.
— I mojem! — krzyknął gromko stary Piotr. Niech żyje Napoleon!

∗             ∗